Najmniejszy kraj Ameryki Środkowej to prawdziwy ewenement natury i wybryk historii. W skład jego terytorium wchodzi więcej wody niż lądu. Posiada najpiękniejsze krajobrazy z wszystkich karaibskich krajów. Zamieszkuje go prawie 60% czarnej ludności pochodzenia afrykańskiego. Rdzenni Majowie mówią tu biegle stworzonym przez murzyńskich niewolników kreolskim językiem. I mimo, ze wyłącznie 3% kraju to Brytyjczycy, na rewersie belizeńskiego dolara znajduje się brytyjska królowa, a oficjalnym językiem jest język angielski.

Do roku 1981 znany jako Honduras Brytyjski, dziś Belize, chroni od strony morza druga pod względem wielkości rafa koralowa na świecie, z archipelagiem wysp i atoli, z imponującą podwodną fauną i florą, z plażami przykrytymi białym piaskiem, z białym piaskiem dna, okrytym turkusowymi wodami, i z mieniąca się odcieniami szafiru powierzchnią, pod którą chowa się wielki błękit morskiej głębiny. Nie przypadkiem ten dziewiczy zakątek planety Ziemi zyskał sobie przydomek „światowej mekki nurkowania” oraz „tropikalnego raju”, w którym zakochała się m.in. Madonna, śpiewając o pięknym San Pedro, La Isla Bonita.

Podczas gdy przeciętni turyści przejeżdżają wyłącznie przez Belize tranzytem z Gwatemali na Półwysep Jukatan w Meksyku, albo zatrzymują się na chwilę na plaży, to przystanek w niezatłoczonych belizeńskich górach zadecyduje o poczuciu smaku tego kraju. W bogatych lasach pełnych hebanów, mahoni, pieprzowców, trujących drzew chechen i ich naturalnych terapeutycznych towarzyszy chaca, drzew kauczukowych, błękitnych drzew kampeszowych i wielu innych tropikalnych odmian, płyną rzeki, tworząc jeziora i wodospady oraz jaskinie, skrywające tajemnice rdzennych mieszkańców tych ziem. Tu jak w wielkim kulturowym tyglu wymieszały się ze sobą majańska wiedza z brytyjskim smakiem, francuska wykwintność z chińską przedsiębiorczością i menonicki spokój z afrykańską mocą czarnego kontynentu.         

Mało jest miejsc na ziemi, gdzie na tak niewielkiej przestrzeni współistnieje ze sobą tak wiele żywych i różnorodnych kultur: rdzenno amerykańska z europejską i orientalna z zachodnio afrykańską. Fuzja, będąca wynikiem tych połączeń, widoczna jest m.in. w kreolskiej kuchni, zakorzenionych zwyczajach i lokalnej mentalności spod znaku "no problem, man". Troski i kłopoty rozpływają się w rytmie rozkołysanej muzyki i tańca, podlane rumem o smaku pirackiej kontrabandy. Jak mawiają Belizeńczycy, „Belize it or not Belize it, broder …” , to co gdzie indziej wydaje się nieprawdopodobne, tutaj zawsze okazuje się prawdziwe i naturalne, czy w to wierzysz, czy nie.